Suriel... nie był do końca pewny jak się zjawił na Helu. Na pewno miał tam jakieś ważne rzeczy do zrobienia, biznesy, miksturki i inne zioła, jak to miał w zwyczaju. Nie wiedział również co sprawiło, że zjawił się na stromych zboczach, ale uznał, że najprawdopodobniej gonił za Senpaiem, który w dzikim szale zaczął lecieć w ich stronę. Cherub z lekkim niepokojem rozglądał się dookoła i nerwowo miętolił skrawki koszuli.
- Sen! Wracamy! - zawołał już nieco podirytowany i szukając wzrokiem białego ptaszora, w końcu poderwał głowę. Czasem sobie żartował, że Senpai był gołębiem na zioła, ale... ale okazało się, że to była prawda. Gołąb siedział sobie obok roślinki na skalnej półce, do której nijak Suriel mógł się wspiąć. Skrzydlaty westchnął i tupnął nogą.
- No ty chyba sobie jaja teraz robisz! - zawołał, ale po chwili stwierdził, że mówienie czegoś takiego do ptaka... no cóż, no nie do końca. Oparł dłonie na biodrach i rozejrzał się dookoła. Nie ma mowy, że będzie się wspinał.
- Sen chodź, tu jest niebezpiecznie! - zawołał ponownie, ale gołąb tylko przekręcił łepetynkę i zaczął kręcić się wokół roślinki. Suriel nie miał wyboru.
Z głęboką irytacją rozciągnął skrzydła niczym kot o poranku i dbając o to, by nie wzbić się podczas silnego wiatru, miał zamiar podlecieć do kwiatuszka i swojego pupila. Chciał przy tym uważać na wszystkie skalne półki i ostre kanty, by uniknąć złych scenariuszy.