HistoriaHijo de la LunaDawno, dawno temu... niektórzy mówią, że nawet jeszcze przed Wielkim Wężem, choć inni twierdzą, że to kłamstwa przeokrutne, żyła sobie pewna kobieta. Była ona mieszczanką, jedni mówią, że z pewnością była kartografką, a inni... że bardem. Skromna to osoba była, uprzejma i z reguły szczera. Miłości życia nie miała, choć braku jej, cóż, nawet nie odczuwała. Przemijała na świecie powoli, dzień za dniem zajmując się własnymi sprawami, nie splątana w żadne zwady, okradziona ze skaz. Była niemożliwie czysta, jak to sąsiedzi w cichej zawiści lubili między sobą mówić. Również chcieli, jak ona, być nieskazitelni. Ta nieskazitelność jednak pewnego dnia dała o sobie znać... dzięki niej, bowiem, kobieta została wybrana.
Podczas przechadzki w górach usłyszała płacz. Płacz, który rozerwałby na strzępy najtwardsze serce. Szloch dziecka niósł się echem, a kobieta zwabiona tym przeraźliwym apelem o pomoc odnalazła małe zawiniątko. Dziecko opatulone pieluszką, z oczyma czerwonymi jak krew, a skórą białą jak porcelana. Tamtego dnia, choć dużo pytań wciąż dzwoniło w głowie kobiety, ta niewiele myśląc postanowiła wrócić do miasta z zawiniątkiem. Wścibskie szepty obeszły całą wioskę, a tej samej nocy, ta sama mieścina została przykryta srebrzystym blaskiem. Księżyc jaśniał jak nigdy wcześniej, zupełnie jakby został zwabiony w odmęty skromnych mieszkań. Zerkał przez okna, szukał, szukał uważnie. Szukał dziecka. Jego dziecka - albinosa.
Mówi się, że legendy posiadają ziarenko prawdy. Historia o pierwszym albinosie rodu Alvbris nie kończy się jednak w skromnej wiosce. Wiele lat później, gdy Naeris wyrósł na młodzieńca niebywale mądrego oraz godnego królewskich zasług, przyznano mu rycerski tytuł. Nie wszyscy się z tym zgadzali, uroda Naerisa wszystkich odstraszała. Kim był, ni to Szlachetny, ni to Wampir. A jednak tyle potrafił... tyle zrobił. Nikt się wtedy nie zastanawiał jak szybko potoczą się losy jego nazwiska. Jak dziesiątki pokoleń później Alvbrisowie zostali szanowaną szlachtą wysoką i w dodatku byli Bajecznymi - wychwalani pod niebiosa, za urodę, za talent, mowę, ogładę i kulturę. Śnieżnobiały ród bez skaz, z krwistym spojrzeniem, z firaną białych rzęs. Byli niczym biała kartka... a ta tylko czekała, aż rozleje się atrament.
Pod osłoną nocy, kiedy księżyc jak zwykle czuwał dumnie nad urodzinami kolejnego Alvbrisa, stała się rzecz niesłychana. Dziecko wcale białe nie było. Kolejny Alvbris nie był albinosem. Czarny kruk wtargnął między białe pierze. Nieproszony i niechciany, zawsze z bratem, tym właściwym.
Począwszy od tamtej nocy, plamą na honorze Alvbrisów było co drugie pokolenie. To właśnie wtedy rodziły się bliźniaki, lecz tylko jedno z nich było piękne niczym księżyc. Również co drugie pokolenie kruczowłosy bliźniak mierzył się nie tylko z pogardą, ale i strachem. Wraz z niechlubną nocą, na albinosi ród spadła klątwa. Każdy kto rodził się bez alabastrowej skóry, po prostu znikał. Wygnany, zamordowany, a czasem po prostu tragicznie ginął. Żaden ze smolistych kruków nie był bezpieczny. Nie w tej rodzinie. Nie w tamtym czasie.
...
Kończąc cne opowiastki, docieramy właśnie tutaj. W miejsce, gdzie od dziesięciu pokoleń o klątwie się nie mówiło. Była tematem tabu, jak i zwykłą bujdą. Nikt nie umierał, a legendy o Naerisie i czarnych krukach stały się legendą, którą Alvbrisi uważają za dziedzictwo przekazywane z ust do ust. Historie te są niezwykle ważne, choć w toku lat coraz bardziej traciły na sile. Los jednak uznał, że krew, która płynie w żyłach albinosów niesie ze sobą te same tragedie. Postanowił im o tym przypomnieć. Postanowił wzbudzić w tym rodzie dawne uprzedzenia.
Angeli i Alvir wychowywali się jak każde dziecko Alvbrisów. Według niegasnącej tradycji, rodzina ta była sztywna jak nieboszczyki. Surowi i pełni zasad naciskali na perfekcję w każdym calu. Muzycy, jubilerzy, księgowi, dużo hobby mieli, lecz zawsze dokładali starań do dobrego wykształcenia. Albinosi byli szanowani za swą elegancję nie tylko wyglądu, ale też wypowiedzi i fachu. Wszyscy zdawali się ich lubić, zawsze dobro słówko powiedzieć, a ich starzy znajomi dopiero po latach dowiadywali się jakimi manipulatorami potrafili być. Podstępni byli i niekiedy z fałszywymi uśmiechami jeśli było trzeba. Bliźniacy więc od dziecka zaznajamiali się z każdym klawiszem pianina, każdą struną skrzypiec, słówkiem i piórem. Nie mogli liczyć na rodzicielską miłość, gdyż dorośli zwykli interesować się bardziej swoim szlacheckim życiem i intrygami, niż parą synków. Zepsuci byli do cna, a dla Alvira przez fakt czarnych włosów nadzwyczaj nieprzyjemni. Jedyne ciepło na jakie mogli liczyć to własne, braterskie, niekiedy cioteczne. Cioteczki mieli cudowne, lecz to nie one winne były ich wychowaniu, podczas którego małe Duszki rozświetlały ich dni, związane ze sobą równie mocno, jak bliźniacy.
Nie popadając jednak w skrajności - bracia wcale źle nie mieli. Urodzeni jako szlachta mogli liczyć na wszystkie dziecięce zachcianki jakie im się wymarzyły. Wykorzystywali to oczywiście bez zawahania, lecz z czasem ku zdziwieniu rodziny rosło w nich znudzenie. Dla bliźniaków nie zabawki się liczyły, a całus w czoło na dobranoc. Tych jednak nie mieli, wzajemnie więc je sobie dostarczali. Byli nierozłączni, choć jak wiadomo każdy kij miał dwa końce. Im więcej lat przybywało...
W sypialni Angeliego, ciemnej i mrocznej, oświetlanej jedynie przez wszechobecny w życiu Alvbrisów księżyc, robiło się coraz ciężej do oddychania. Wściekłe sapania Alvira wypełniały przestrzeń, a jego rozwścieczone spojrzenie pobłyskiwało mroźnym błękitem w półmroku. Stali na przeciwko siebie, choć Angeli widocznie dopiero poderwał się znad biurka. Jedna jedyna świeczka wraz ze srebrzyście jaśniejącą Kiwi migotały zza jego sylwetki.
- Powiedz mi, że zareagowałeś... - zagroził kruczowłosy, dając albinosowi ostatnią szansę. Dłonie rwały się do rękoczynów, lecz on wstrzymywał je ostatkami sił. Wpatrywał się w Angeliego głodny odpowiedzi, ale ten się do niej nie kwapił.
- Alvir mówiłem ci już, że nic o tym nie wiedzia...
- Przestań kłamać! - wciął mu się w słowo kruk, uderzając pięścią o szafę. Łoskot sprawił, że płomień świecy zatańczył niespokojnie. - Dobrze wiedziałeś, że rodzice chcą mnie wydziedziczyć, musiałeś o tym wiedzieć. Powiedz, że zareagowałeś! - Tym razem dało się wyczuć wręcz błagalny ton. Alvir był roztrzęsiony.
- Nie zareagowałem, bo nie wiedziałem. Rodzice mi nic nie mówią i przestań na mnie krzyczeć! - Rzadko można było usłyszeć jak Angeli podnosił głos. Jedynymi świadkami i odbiorcami była jego rodzina.
- Przestań być taki delikatny! Skaczą nad tobą całe życie, oj biednusi Angeliś, taki nasz Cherubek prawie, zrzygać się po prostu można. Myślałem, że trzymamy się razem, myślałem, że mamy sobie pomagać. Traktują mnie jak najgorszego chłopa, bo ktoś sobie wymyślił głupią legendę i ty w nią uwierzyłeś! - Głos Alvira z chwili na chwilę drżał coraz mocniej. W świetle świecy, jak i księżyca, można było dostrzec zaszklone oczy. Kruk czuł się oszukany.
- Przestań wmawiać mi rzeczy, których nie zrobiłem! Nie prosiłem się o coś takiego, czy kiedykolwiek słyszałeś żebym chciał by cie wydziedziczono, albo żeby ludzie obok mnie skakali, albo żeby być lepiej traktowanym od ciebie? Kiedy?! - Czerwonooki zbliżył się do Alvira, przy okazji wściekle przy tym gestykulując. Nie tolerował kłamstw, szczególnie z jego ust. Ktoś jednak tamtej nocy wiedział co się święci - srebrzysty Duszek podleciał do Angeliego, ciągnąc go do tyłu za krawędź jego koszuli. Nic to nie dało.
- Oj weź mnie nie rozśmieszaj, nie musisz mówić takich rzeczy, bo widać to po twoich paskudnych oczach. Jesteście siebie wszyscy, kurwa, warci. Ty i te twoje pięknisie. Przyznaj po prostu, że ci tak wygodnie - warknął popychając albinosa na biurko. Wiedział też, że doczeka się fizycznej odpowiedzi. Angeli nie będąc mu winny, również pchnął go w stronę ściany. W kieszeni Alvira coś się poruszyło, jego Duszek przez cały czas był schowany. Bał się.
- Przestań tak do mnie mówić! - Tym razem i czerwone oczy zdążyły się zaszklić.
- Wynaturzenie!
- Powiedziałem żebyś przestał!
- Wampir!
- Przestań! - I to był właśnie moment, gdzie czas się zatrzymał. Alvir chwilę temu nie wiedział jakie będą konsekwencje jego czynów. Nie wiedział, póki nie zobaczył jak całe jego życie, niczym za pomocą magicznego zaklęcia, ponownie nie rozegrało się na jego oczach. Każdy całus na dobranoc, który Angeli składał na jego czole wyliczał mu dni do momentu, w którym jedno pchnięcie przesądziło o wszystkim. Uderzył głową w ostry kant półki, by po chwili z łoskotem opaść na ziemię, a wściekła twarz jego najukochańszego brata była ostatnią rzeczą jaką zobaczył.
Musiała minąć dość długa chwila, aby Angeli po wściekłym szale zdał sobie sprawę z tego, co się dokładnie stało. Złość zamieniła się w strach, panikę, żal, rozpacz. To było niemożliwe.
- Nie... nie, nie, nie. - Rzucił się do niego w panice, chwytając drżącymi dłońmi bezbronne już ciało bliźniaka. Ciepło, które jeszcze od niego biło, mylnie mydliło mu duszę, lecz światło magicznej istotki, która jeszcze chwilę temu chowała się w kieszeni bruneta... nagle zgasło. Wraz z tą ciemnością albinos dostrzegł jak jego białe ręce pokrywa szkarłat. Mimo to, nie chciał wierzyć. Słone łzy zalały policzki.
- Alvir... Alvir proszę, to nie tak... - Wciągnął gwałtownie powietrze do płuc i delikatnie, jakby brunet był z porcelany, przytulił go do swojego torsu i oparł brodę na jego czole. - Alvir ja przepraszam za wszystko, ja nie chciałem... to nie tak... - zaszlochał cicho, gdy łzy skapywały na śniącą już twarz kruka. W pokoju zrobiło się cicho, lecz nie była to cisza przyjemna, taka, która zwykle łagodziła skołatane nerwy. Ta w pewien sposób raniła, ostra jak nóż i niechciana.
- Alvir otwórz oczy, kocham cię, nie dam sobie bez ciebie rady... - Angeli mamrotał cicho, łudząc się, że jego brat jeszcze odetchnie tak głęboko jak to zwykł robić. Tak się jednak nie działo, a im dłużej brunet nie odpowiadał, tym w głębszą rozpacz albinos popadał. Po raz ostatni złożył na czole brata pocałunek na dobranoc. Pocałunek pełen łez, żalu i wyrzutów sumienia. Zrobił to na chwilę przed głośnym krzykiem, który wydarł się z jego płuc i rozniósł w noc. Ta strata bolała.
I jedynym świadkiem był księżyc. Świadkiem tego jak pokoleniowa klątwa powróciła, ciągnąc za sobą czarny welon, który okrył dwójkę braci w pechową noc. Sprawca był jednak nieznany, gdyż albinosie serce nie chciało przyjąć faktu morderstwa. Wytworzyło więc sobie bajeczkę… Alvira zabił skrytobójca.