Raashtram PBF
Na-uriel budowa Q163nkp
Raashtram PBF
Na-uriel budowa Q163nkp
Witaj mój Panie
Jeśli tylko zapragniesz, świat Raashtram stoi przed Tobą otworem. Może zechcesz zostać mym Władcą? Nie obawiaj się, jeśli władza to nie to czego szukasz, to możesz przewodzić szlacheckiej rodzinie, prowadzić lokalny biznes, albo może... poszukasz miłości? Jeśli to za mało to mój brat próbuje imponować kobietom swymi wyczynami i przygodami, więc możesz jego wysłuchać.
Och... wybacz o Pani
Twa uroda onieśmiela nawet tak dzielnego rycerza, jak ja. Chcesz posłuchać o mych wyczynach? A może sama poszukujesz przygody? Moja siostra opowiada o spokojnym życiu poświęconym rodzinie i pracy, ale dla mnie życie to przygody! Odkrywanie nowych stworzeń, badanie każdego zakamarka Raashtram i świata poza nim! Walka z piratami, potworami i innymi stworami, które zagrażają tym ziemiom! Nie zwlekajmy dłużej, znalazłem już idealne miejsce na naszą wspólną przygodę.
 

Share

Na-uriel budowa

Anonymous
GośćGość
PisanieTemat: Na-uriel budowa  Na-uriel budowa Empty28.03.15 15:18





Benjamin Routh

Mityczni

 
Płeć:
Chłopak
Stan Cywilny:
TUTAJ STATUS CYWILNY
Wiek:
TUTAJ WIEK
Zawód:
TUTAJ ZAWÓD/ZAJĘCIE
Wzrost:
TUTAJ WZROST
Grupa:
TUTAJ GRUPA LUB BRAK
Zamieszkuje:
TU MIEJSCE ZAMIESZKANIA
Bogacz:
TAK LUB NIE
Wizerunek:
TUTAJ IMIĘ I NAZWISKO WIZERUNKU
Charakter:
TUTAJ CHARAKTER
Umiejętności:
- ...
- ...
- ...
- ...
+ 2 jeśli rasa bez mocy lub nie chcecie mocy
Moce:
- ...
- ...
- ...
LUB BRAK
Aparycja:
TUTAJ WYGLĄD POSTACI


Biografia:

Rozdział I

Benjamin urodził się w wiosce położonej kilka dni od miasta. Powiadają, że strzeliste wieże miasta widać z każdego zakątka świata. Cóż, kiedy chłopiec miał 10 lat, zawędrował najdalej, jak tylko potrafił, ale mimo to nie ujrzał cudu ludzkości. Nie żałował jednak, że wyruszył w swoją pierwszą podróż. Przynajmniej jeszcze w trakcie swojej wycieczki dobrze się bawił, dopóki nie wrócił do domu. Ojciec nieźle go zbił drewnianym kijem nie bacząc na wrzaski dziecka. Mężczyzna jak najczęściej starał się wykorzystywać takie okazje aby zemścić się za śmierć swojej żony. Od lat twierdził, że to chłopiec odpowiada za jego stratę, gdyż kobieta zmarła przy porodzie. "Zajmij się nim, obiecaj mi to!" Wydusiła jeszcze, a on obiecał. Znosił więc "potwora" uważając, że jest przy tym wyjątkowo hojny i poświęca się dla syna. Nic bardziej mylnego, ale nikt nie chciał się z nim spierać, a Ben w końcu zaczął wierzyć w słowa Ojca mówione mu od malenkości i... cóż, kto potrafiłby żyć ze świadomością, że zabił swoją matkę?

***


-Co ty wyprawiasz? Dołóż tę kłodę i odsuń się wreszcie od tego kominka! - zawarczał ojciec nie rozumiejąc poczynań syna, który już przez kilka minut siedział przy palenisku i wpatrywał się w ogień jak zahipnotyzowany.

-Widać tam co?

-Nie... - Ledwie odpowiedział chłopiec już wysuwając dłoń aby po raz kolejny spróbować dotknąć żywiołu.

-To wynoś się! - Zagrzmiał mężczyzna powodując, że Ben odruchowo cofnął rękę. Zerknął jeszcze na ojca zawstydzony i poszedł na korytarz, gdzie niedaleko wychodka mieściło się jego posłanie. Od lat starał się namówić tatę, aby dobudował dla niego pokój, ale ten krzyczał tylko, że to strata pieniędzy i czasu na taką łamagę. Nawet do szkoły go nie wysłał bardziej zatroskany o pieniądze niż o syna.

***

Kiedy Benji miał 11 lat wioskę odwiedził "posłaniec", którego zadaniem było wysyłanie korespondencji do ludzi z miasta, pocieszanie mieszkańców i handlowanie się z ludźmi. Był to dla Bena bohater, gdyż widział potężny mur i bardzo często opowiadał o jego wysokości przy każdej możliwej okazji. Dziewczęta wielokrotnie już próbowały "przywiązać" posłańca do wioski, zmusić go do zostania na dłużej, ale on nawet nie zwracał na nie uwagi. Śmiał się tylko i żartował powtarzając, że wieś to nie jego miejsce, a jego zadaniem jest wypełnianie obowiązków, które nadał mu "Szef". Nie miałby więc czasu na, jak to ujął, zaspakajanie kobiecych potrzeb będąc wiecznie w drodze do następnej "siedliny". Dla chłopca Garen (bo takie imię nosił owy mężczyzna) był jak ojciec. Za każdym razem, kiedy odwiedzał wieś, znajdywał Bena w tłumie ludzi i do woli gawędzili o czasie, jaki im przeminął. Były momenty, kiedy okazywał gniew wobec mieszkańców, ale dla chłopca był zawsze troskliwy, a nawet można by śmiało stwierdzić, że nadopiekuńczy. To była pierwsza osoba, której Ben zaufał. Nie posiadał przyjaciół, miał tylko jego...

-Zabierz mnie ze sobą. - wydusił w końcu chłopiec przyglądając się jak grajek, towarzysz Garena, wywija fikołki w karczmie rozśmieszając publiczność.

-A twój ojciec? - zapytał mężczyzna notując coś w swoim notatniku. Widać było, że nie brał tej rozmowy na poważnie. Uśmiechnął się tylko smutno, zerknął na dzieciaka i po chwili wrócił do czynności.

-Ja nie mam ojca. - powiedział Ben po zastanowieniu i oparł podbródek o stolik wpatrując się cały czas w aktora.

***

Następnego dnia o brzasku Garen wraz ze swym towarzyszem podziękowali karczmarzowi za gościnę i ruszyli w drogę. Tak daleko od miasta nie było co liczyć na brukowane drogi. Droga w tych stronach oznaczała część wolną od trawy, to wszystko.

Posłaniec jechał na szarym rumaku, a sktorzyna z opuszczoną głową błąkał się pod nogami potężnego konia starając się nie upaść ze zmęczenia. Ten widok zaskoczył Benjamina, który biegł co sił w nogach aby dogonić Garena i wyruszyć z nim do "stolicy". Teraz kiedy w oddali spoglądał na tę grupkę ludzi starał sobie przypomnieć czy grajek rzeczywiście nie miał swojego konia. Stał tam tak zaskoczony chroniąc oczy przed słońcem i próbując dostrzec więcej szczegółów, ale jego próby na niewiele się zdały. Chłopiec westchnął, wziął głęboki wdech i ruszył biegiem ścieżką mając nadzieję, że już za kilka minut dołączy do nich i pewnego dnia zostanie posłańcem...

-Garen! - zawołał Ben, kiedy już zrozumiał, że dłużej nie da rady biec. Posłaniec jechał dalej, ale aktor odwrócił się i zobaczył chłopca. Przerażony zaczął nieznacznie poruszać dłonią dając znak, aby dzieciak się wynosił, ale chłopiec nie rozumiał minstrela. Poczuł się urażony, ale zauważył też, że Garen nareszcie go zauważył i reaguje przeciwnie niż muzyk. To go ucieszyło.

-Co ty tu robisz? - zawołał wesoło, kiedy już Benji był na tyle blisko, aby mógł go usłyszeć.

-Uciekłem! - Rzucił równie uradowany po czym stanął u boku muzykanta i ruszyli w dalszą drogę. Chłopcu podobało się, że nikt nie zadawał pytań. Garen jeszcze się dopytywał, czy będą go szukać, ale on uspokoił go i odrzucił jego obawy obiecując, że w wiosce był nikim. Garen zdziwił się odrobinę, ale zaraz potem zaczął nucić jakąś melodię uśmiechając się szeroko.

***

Podczas podróży muzyk wielokrotnie próbował podejść do Bena i go ostrzec, ale odstraszany groźnymi spojrzeniami swojego szefa był zmuszony w końcu zrezygnować. Chłopiec również wyczuwał nieprzyjemną atmosferę, ale sądził, że to grajek jest tym złym, dlatego starał się przebywać zawsze w towarzystwie Garena, który zabawiał dzieciaka opowieściami, a raz nawet pozwolił mu dosiąść konia, co bardzo młodzieńca ucieszyło. Wszystko to traktował jako dobrą zabawę. Nie zamartwiał się tym, czy Garen się nim zaopiekuje, a ten nawet mu o tym nie przypominał. W końcu podczas jednego z postoi aktor się odezwał, chyba pierwszy raz tego dnia.

- A więc co zrobisz, kiedy już dotrzemy do miasta? - zapytał jakby od niechcenia bawiąc się swoimi śmiesznymi buciorami. Garen, który właśnie popijał wodę z butelki niemal się nią udławił. Chłopiec już chciał do niego podbiec i mu pomóc, ale ten ruchem dłoni nakazał mu pozostać na miejscu. Mężczyzna w końcu nabrał powietrza, po czym spojrzał groźnie na swojego towarzysza, który aż odczołgał się od ogniska ze strachu.

-To chyba oczywiste, że się nim zajmę?

-Nie wątpię! - Niemal warknął w odpowiedzi bajarz. Ben przyglądał się tej scenie z nieukrytym szokiem na twarzy. Nigdy bowiem nie widział rozgniewanego muzyka. To samo tyczyło się jego przyjaciela, który właśnie teraz okładał pięściami grajka szepcząc mu coś do ucha. Kiedy skończył, spojrzał na chłopaka z błyskiem w oku, co spowodowało, że chłopiec po raz pierwszy zaczął się go bać i zaczął również wątpić w cały ten pomysł dotyczący ucieczki. Garen wpatrywał się przez dłuższą chwilę w Benjamina, po czym zostawił ich samych i oddalił się od obozowiska.

***


-To tutaj! - Rzucił wesoło Garen, kiedy dotarli do niewielkiej polany ukrytej wewnątrz lasu. Ben przerażony spojrzał na Garena, a potem na poobijanego aktora, który wydawał się w tej chwili jakiś nieobecny i nic dziwnego. Chłopiec krzyknął i momentalnie zaczął uciekać biegnąć przed siebie jak opętany. Zgubił się już po kilku minutach nie wiedząc, że zatacza koło. Kryjówka oszusta była idealna, tego nie dało się zaprzeczyć. Kiedy Benjaminowi już się zdawało, że dostrzega drogę, poczuł ostry ból z tyłu głowy narastający z każdą następną sekundą, po czym upadł na ziemię chcąc jak najszybciej zatracić się w ciemności, która nim zawładnęła.

Czując, że wraca do siebie, niemal jęknął. Nie chciał być tego świadkiem. Nie chciał być ofiarą. Miał nadzieję, że go to ominie, a potem zapomni. Niestety w życiu nic nie jest łatwe. Nie da się zapomnieć, nie da się zignorować bólu. Pozostaje tylko zatracenie w tym co było, bez żadnej szansy na zbudowanie przyszłości.

[zmiana 3.os na 1.os]

-G-garen, p-proszę p-przestań. - powtarzałem w kółko drżąc z zimna. Nie mogłem się poruszyć, chociaż próbowałem. Przywiązany do wbitych w ziemię słupów mogłem liczyć najwyżej na pomoc minstrela, ale ten stał odwrócony tyłem, podśpiewując tylko co chwila i nucąc nieznane mi melodie. Starałem się skupić na słowach minstrela wdzięczny, że mogę skupić swoją uwagę na czymś innym, ale to nie pomagało. Dzikie wywrzaskiwania Garena szybko przypominały mi, co się teraz dzieje. Zacząłem się szarpać, aż w końcu się poddałem. Poddałem się tracąc wszystkie swoje marzenia. Tracąc swoje nadzieje, a przede wszystkim siebie. Ben zginął w tamtej chwili. Benjamina już nie było. Ben spłonął nareszcie sobie uświadamiając, że ogień to nie jest żywa istota. Ognia nie można dotknąć. Ogień zadaje tylko ból, tylko ból..


Rozdział II

Leżał pod drzewem skulony i przerażony. Nie chciał wstawać. Odechciało mu się żyć. Fakt, oddychał i miał otwarte oczy, ale zdawało się, że jest teraz w innym świecie. Mimo, że kobieta pojawiła się od strony, w którą się wpatrywał, nie zwrócił na nią uwagę. Dopiero kiedy go dotknęła sprawdzając czy żyje, drgnął niespodziewanie i zaczął błądzić oczami, aż w końcu zdał sobie sprawę z towarzystwa i odsunął się niemal czołgając w przeciwną stronę.
-Czekaj! Nie zrobię ci krzywdy. O boże... - jęknęła kobieta dostrzegając siniaki na ciele dziecka. Domyślała się, co wydarzyło się tej nocy, ale milczała. Zaczęła nawet płakać przeżywając ból chłopca, ale ten ani drgnął. Nie obchodziła go litość. Miał wszystko gdzieś. Zrezygnowany przestał uciekać, ale mimo to kulił się przemarznięty i zawstydzony.
-Zaczekaj tu, dobrze? Niedługo wrócę!

***

Już zasypiał. Zaczęło się robić coraz ciemniej i ciemniej. Kiedyś bał się ciemności, ale teraz podobało mu się, że to wszystko znika. Zachwycony, lecz z obojętnym wyrazem twarzy, wpatrywał się w konary drzew i cieszył za każdym razem, kiedy znikały kolejne drzewa...

***
-Był gdzieś tutaj... o jest! Pomóż mi go stąd zabrać. Słyszysz mnie? - Na polanie pojawiła się kobieta niosąca lampę, a za nią szedł mężczyzna. Obaj byli grubo ubrani i nic dziwnego. Zbliżała się zima... Kobieta wielokrotnie potrząsała chłopcem, ale ten nie reagował.
-Przykryj go i weź na ręce, ja nie dam rady.
-Chcesz go zabrać do Woodtown?
-Wiem jedno. Nie mam zamiaru go tu zostawiać na śmierć!
Mężczyzna głośno westchnął i okrył nagiego chłopca kocem, po czym wziął na ręce i razem ruszyli w drogę powrotną do wioski.

***

Otworzył oczy lekko rozczarowany tym, że jeszcze żyje. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy zauważył, że nie jest w lesie. Był w niewielkim pomieszczeniu. Brak okien, nic. Jedyne światło dobywało się z otworów we drzwiach. Chłopiec szybko zeskoczył z łóżka, i jeszcze bardziej zdziwiony spojrzał na koc, który upadł przed chwilą na podłogę. Ominął go i ruszył do drzwi. Wielokrotnie próbował je otworzyć, ale były zamknięte. W końcu zdesperowany zaczął walić i kopać. Dostał szału. Uderzał i uderzał rozbijając i przewracając wszystko co stanęło na jego drodze. Już miał przewrócić łóżko, kiedy nagle drzwi się otworzyły. Niezastanawiając się długo minął kobietę i wybiegł z pokoju szukając drogi ucieczki. Niewiele brakowało, aby się uwolnił. W ostatniej chwili ktoś go złapał. Zaczął machać nogami i się rzucać, ale mężczyzna był zbyt silny. Ben jeszcze długo się szarpał, aż w końcu dał sobie spokój. Poddał się. Widząc, że chłopiec się uspokoił, nieznajomy postawił chłopca na ziemi i zaczekał na przyjście kobiety. Ben natomiast trochę inaczej wszystko zrozumiał. Czekał, aż ten zacznie go dotykać, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zaczął się denerwować, bo się dziwił. Dziwił się, bo wszystko było inne. Takie... "nienormalne". Bo przecież nie taki jest normalny świat, prawda? W normalnym są gwałciciele. Każdy czegoś chce, bierze nie dając nic w zamian. A więc co to ma wszystko znaczyć?
-Daj go tutaj! - Usłyszał, wtedy mężczyzna próbował go złapać za rękę, ale Ben się cofnął. Nie lubił, jak ktoś go dotykał.
-Nie ma dotykania. - burknął chłopiec.
Zaskoczony mężczyzna stał jak zamurowany, aż w końcu obudził się z szoku i wskazał dzieciakowi gdzie ma iść.
-No nareszcie! - Ucieszyła się kobieta, która właśnie przsuwała łóżko na właściwe miejsce.
-Ubierz się i przestać paradować po domu z jajami na wierzchu, dobrze? Nie tolerujemy tutaj takiego zachowania, w porządku? Inaczej Mike cię zatłucze na śmierć! Chcesz tego?
Benjamin tylko wzruszył ramionami. Śmierć była dla niego wybawieniem. Na śmierć trzeba sobie zasłużyć. Kobieta wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę zszokowana jego obojętnością, po czym chrząknęła i podniosła się z łóżka.
-Po prostu to załóż. - powiedziała łamiącym się głosem i wybiegła z pokoju. Za nią wyszedł mężczyzna i zamknął drzwi.
Benjamin przyjrzał się ubraniom nie bardzo wiedząc co z nimi zrobić. Założyć? Ale po co? Na bluzie wyszyty był napis "SAM", a on miał na imię Benjamin, prawda? Ale nie przejął się tym. Po chwili zdecydował i założył ubranie. Może było na niego odrobinę za duże, ale uznał, że nie powinien narzekać. Westchnął głośno i wyszedł z pokoju. Zdziwienie towarzyszyło mu na każdym kroku. Teraz na przykład był wielce oburzony, że drzwi były otwarte. "Mógłbym uciec..." mruknął w myślach. Obiecał sobie, że nie będzie wiele mówił i tak już zostało.

***

-Co on robi?
-A bo ja wiem? Chyba ćwiczy...
-Mógłby w końcu pomóc innym w polu!
-Czyj to syn?
-To nie Sam? To jego bluza...
-Głupia! Sam nie żyje... niech bóg ma go w opiece. Garen pewnego dnia dostanie za swoje.

***

-Karen, znajdź mu dom i daj już sobie spokój. Wszyscy w woodtown się go boją!
-Mam mu znaleźć dom? Tu jest jego dom!
-On nie wie co to miłość, nie rozumie co się do niego mówi! - warknął mężczyzna uderzając pięścią w stół. Kobieta bez dalszych słów podniosła się z krzesła i wyszła z kuchni. Po pewnym czasie wróciła trzymając drobne zawiniątko w dłoni. Rzuciła notatnik na stół każąc przyjacielowi zajrzeć do środka.
-Myślę, że on wie więcej o uczuciach i emocjach niż my wszyscy razem wzięci!
Mężczyzna niepewnie otworzył pierwszą stronę, a kiedy ją przeczytał chłonął każdą kolejną. Nie mieli w wiosce książek. Nie wiedzieli co to poezja.

"

Świat jest jak labirynt.
Pełen tuneli.
Ścieżek, które prowadzą
do szczęścia i nadziei.
Labirynt jest zagadką,
znakiem zapytania.
Pytaniem jest odpowiedz
na twoje prośby i wołania
o ratunek, aby znaleźć klucz
co ma siłę i moc odnajdywania.
Nie wiesz że klucz należy do ciebie?
Otworzysz każde drzwi, jeśli uwierzysz w siebie!

"
"
Pewność siebie i swojego istnienia.
To broń, która w ciemnościach na ciebie czeka.
Przegoń tę ciemność światłem swojej duszy,
a dostrzeżesz świat nadziei, który cię poruszy
do głębi, gdzie dasz radę łańcuchy mroku skruszyć.
I sięgniesz po artefakt, który będzie ci służyć.
"

Mężczyzna czytał i czytał, aż w końcu nie mógł się powstrzymać i zaczął czytać na głos.
-"Miałem ja życie na ziemi, miałem ja cel. Ukarali nas jednak. Ją przemienili, mnie zakuli w biel. I widzę ją każdej nocy, jak woła mnie co tchu.
Odpowiedzieć jej nie mogę. Boli, straszne to uczucie i myśl,
że spotykać się możemy...
- "...jedynie w świecie snów." - Kobieta i mężczyzna odwrócili się nagle, nie przyzwyczajeni do głosu chłopca.
-Moje. - powiedział i zabrał notatnik. Spojrzał jeszcze na kobietę smutny. Poczuł się zdradzony.

***

-Szybko się uczysz! - powiedział uradowany strażnik wioski, który ostatnio spędzał dużo czasu z chłopcem.
-A teraz weź tę strzałę, widzisz, celujemy do tego drzewa. - Wskazał na drzewo rosnące jakieś 15 metrów od nich po czym wystrzelił swoją strzałę, która trafiła w cel bez problemu.
Ben spojrzał przerażony na uzbrojonego mężczyznę i odsunął się na jakiś metr, na co jego nauczyciel zareagował śmiechem. Ben wywrócił oczami i spróbował ze swoją strzałą, która omal nie zabiła jego jedynego nauczyciela z Woodtown. Spróbował napiąć strzałę, ale ta uciekła mu, zaczęła się obracać w locie o 360 stopni, aż w końcu roztrzaskała się o drzewo stojące parę metrów od Raya.
-Nauczysz się. Nie potrzebny ci język do nauki, wierz mi. wystarczy słuchać i mieć parę w łapach!
Chłopiec wzruszył ramionami i spróbował ponownie. za 13 trafił w drzewo, a za 15 jakimś cudem zniszczył łuk dzieląc go na pół. Zawstydzony oddał połamaną broń i zniżył głowę, na co Ray znowu zareagował śmiechem.
-Mam tego dużo, bez obaw! Nikt tutaj nie lubi strzelać z łuku. Wolą kuszę. Myślisz, że skąd masz mięcho na obiad?

***

Ben odwdzięczył się za ofiarowaną mu pomoc. Kiedy nauczał się strzelać, zaczął polować. Nauczył się rozpoznawania śladów zwierząt i tropieniem ich. Nawet zastawienie pułapki było dla niego niewielkim problemem. Doszło do tego, że strzelał lepiej od Raya, który był dumny z ucznia. Ben przynosił każdego dnia trochę mięsa i skóry, a w zamian otrzymywał książki pochowane przez mieszkańców Woodtown w piwnicach. Spodobało mu się czytanie. Zrozumiał, że może uczyć się również z nich. Jadalne owoce, lecznicze zioła... często nie było go w domu. W końcu doszło do tego, że w ogóle już nie nocował u Karen. Wolał las i dzicz. Kochał wolność i przetrwanie. Kochał biec wśród zwierząt krzycząc i uwalniając się od nadmiaru emocji.
Pewnego dnia zniknął i nikt nie wiedział co się z nim stało. Ben zawsze pod drzwiami Karen zostawiał jakieś zwierzę do zjedzenia, ale tym razem tak nie było. Ben odszedł, być może na zawsze.
-Koszmary muszą się skończyć.

Rozdział III

Długo go szukałem, aż w końcu znalazłem w jednej z wiosek. Nie zdziwiło mnie, że dalej "uprawiał" swój zawód. Przyczaiłem się w karczmie i nie zastanawiając się długo wstałem prędko i napiąłem łuk.
- Ty nie żyjesz! - Niemal jęknął, a ja się uśmiechnąłem szczęśliwy pierwszy raz odkąd mnie skrzywdził.
- To za nas wszystkich! - warknąłem i wypuściłem strzałę. Potem wybyłem z przybytku jak gdyby nigdy nic. Ludzie omijali mnie szerokim łukiem.
Z początku było mi z tym dobrze, czułem się wolny, ale ulga prędko minęła i powróciły wspomnienia. Mogłem się uwolnić tylko w jedyny sposób...

***

Spokojnie kierowałem się w stronę Woodtown, aż nagle usłyszałem krzyki. Przyśpieszyłem i wbiegłem na polanę pełną niewielkich chat. Jedna z nich zajęła się ogniem! Może nie przejąłbym się tym tak bardzo gdyby nie to, że był to dom małej dziewczynki, którą lubiłem się opiekować. Bez zastanowienia wbiegłem do środka.
-Lo? Lorel gdzie jesteś! - krzyczałem, zdziwiony tonem swojego głosu. Dawno na nikim mi tak bardzo nie zależało, jak na niej. Traktowałem ją jak siostrę, dopuściłem ją do siebie, a teraz czułem jak to boli i jak wielka by to była strata. Świat bez niej po prostu byłby... nudny.
W końcu ją znalazłem skuloną pod łóżkiem. "boję się!" usłyszałem, ale nie miałem czasu, żeby ją pocieszać. Wziąłem ją na ręce i jakimś cudem doszliśmy na korytarz co chwila powalani palącymi się belkami. Nagle się zatrzymałem, kiedy dotarło do mnie, że zaraz wyjdziemy na zewnątrz.
-Lo? Tam jest wyjście, biegnij! - krzyknąłem i postawiłem ją na nogi. "A ty?" zapytała, ale ja tylko ją ponagliłem i patrzyłem jak biegnie do swoich rodziców.
To było takie proste!
-A więc jestem, jak chciałeś... - powiedziałem, a kilka sekund później wszystko się zawaliło i płonęło jeszcze przez wiele godzin...

**

Otworzyłem oczy, a zaraz potem poczułem niewyobrażalny ból na całym ciele. Byłem przywiązany do jakiejś beli, a wokół mnie gromadził się tłum ludzi, wskazujących we mnie palcem.
- Obudził się!
- Zabić go od razu! - Wymachiwali pięściami. Zapewne zabiliby mnie, gdyby nie najbliżsi, którzy chronili mnie przed atakami.
Nie byłem w stanie nic powiedzieć, więc tylko przyglądałem się z na wpół otwartymi oczami.
-C-co się dzieje? - zapytałem, ale nikt mi nie odpowiedział, a kiedy spróbowałem się ruszyć, zauważyłem i zarazem poczułem, jak krew spływa po moich nogach. Wokół mnie kałuża krwi, aż w końcu widziałem już tylko czerń, tylko czerń...

***

- Benji?
Rozpoznając ten cichutki głosik otworzyłem oczy z początku przyglądając się gwiazdom na niebie.
- Benji błagam cię, co ty robisz! Obudź się! - Zaczęła krzyczeć, na marne jednak. Nie reagowałem zbyt zachwycony światłem nieba, aby zwrócić uwagę na Lo. Czego ona chciała? Niczego nie zmieni. Przychodziła każdego wieczoru, karmiła mnie. Ale tej nocy zrozumiałem, że jest to bezcelowe. Jutro miałem być wrzucony do wody, co, według nich, powinno mnie zabić. Przecież o to mi chodziło. Czynili dla mnie przysługę, na co miałem się gniewać?
- Idź sobie. - burknąłem licząc jednak na to, że tego nie zrobi. Musiałem z kimś pogadać przed śmiercią....
- Twoja Opiekunka rozmawia z Strażnikiem wioski. Przekona go, zobaczysz. Przecież nie zrobiłeś nic złego... - Zbliżyła się do mnie i zaczęła obmywać mi twarz odganiając owady.
- Lo, ja naprawdę nie wiedziałem... Ojciec... a matka... ja n-naprawdę sądziłem, że jestem normalny...
- Jesteś normalny Ben, to co my ci robimy jest nienormalne. - westchnęła i nagle zewsząd otoczyła nas cisza.
- Ben?
...
- Nie chcę stracić brata... - Wyszeptała mi do ucha tuląc przy tym, a ja nie miałem już siły na to aby powstrzymywać się od płaczu.
- Idź już, bo jeszcze cię zobaczą. - ponagliłem ją, a kiedy odeszła i pozostał mi już tylko mrok, wtuliłem się do niego łkając jak do poduszki...
Nagle coś usłyszałem. Już chciałem przemówić sądząc, że to Lo, ale przede mną stała kobieta i przyglądała się mi. Nie widziałem jej dotąd, być może dlatego się przestraszyłem.
-Twoje oczy...
-co? - zapytałem nie wiedząc o co jej chodzi. To znaczy, faktem było, że wielu ludzi zwracało na nie uwagę, ale w takiej sytuacji naprawdę mogłaby sobie darować te komentarze! Zakapturzona kobieta oddaliła się równie przerażona co ja, po czym zniknęła za jednym z budynków.

***

- Czy przyznajesz się do winy?
cisza.
- Czy przyznajesz, że zostałeś tu wysłany na przeszpiegi, aby zdradzić nasze położenie?
cisza.
Zrezygnowany otworzyłem oczy i spojrzałem w dół na wodę. Byłem przywiązany rękoma do jakiejś dziwnej konstrukcji. Nie dano mi było odpocząć. Wisiałem czekając na egzekucję.
- Nie tolerujemy was. Będziesz przestrogą dla innych! TERAZ! - Krzyknął, a zaraz potem machnął ręką dając sygnał. Zdążyłem jeszcze spojrzeć na małą dziewczynkę i na kobietę, która się mną zajęła. Posłałem im uśmiech, po czym pozwoliłem pochłonąć się wodzie, którą tak szanowałem. Każdy żywioł był mi bliższy, teraz wiedziałem, że miałem to w genach. Że to normalne dla takich osób jak ja. Woda zabarwiła się od mojej krwi, ale z czasem nie zwracałem na takie rzeczy uwagi. Tonąłem w cierpieniu licząc na wybawienie, szybką śmierć, ale ta nie nadchodziła. Powoli zasypiałem, aż nagle usłyszałem huk i straciłem przytomność.

***

Po raz kolejny otworzyłem oczy zdziwiony poczuciem ciepła. Leżałem na mokrej trawie obok konstrukcji, która w obecnych stanie nie wyglądała już tak imponująco jak poprzednio. Teren wokoło sprawiał wrażenie ataku powodzi. Słońce jednak świeciło mocno i ogrzewało moje zmarznięte ciało. Zmrużyłem oczy rozglądając się wokoło.
- Wstawaj. Mamy mało czasu. - usłyszałem i wydobywając z siebie charakterystyczne "Och" odwróciłem się w stronę kobiety, która wydawać by się mogło, że pojawiła się znikąd.
- Co się dzieje? - zapytałem, ale ta kopnęła mnie i spojrzała gniewnie.
- Nie ma czasu! - Warknęła. Bojąc się kolejnego bólu spróbowałem się podnieść. Z początku niezbyt mi to wychodziło. W końcu jednak udało mi się stanąć na własnych nogach. Zobaczyłem obandażowane ramię i spojrzałem na kobietę.
-To ty?
- Nie! - krzyknęła po raz kolejny i ruszyła przed siebie. Ledwo za nią nadążałem, ale nie chciałem tu zostać. Nic mnie tu nie czekało, a ona... pomagała mi nie wiedząc czemu i w jaki sposób. Zainteresowała mnie, dlatego poszedłem, ale z zaufaniem to już inna bajka.

Rozdział IV

Przez wiele dni nie odzywała się do mnie. Chodziłem tam gdzie mi kazała, robiłem co chciała. Nie przeszkadzało mi takie życie. Wielokrotnie pytałem ją dokąd mnie prowadzi, ale nie odpowiadała, więc dałem sobie spokój. Szliśmy przez wyżej położone tereny nocując pod gołym niebem i nie mając żadnych zmartwień. Dopiero po tygodniu zorientowaliśmy się, że ktoś nas śledzi.
- Dasz radę biec? - Zapytała, a ja nie byłem pewny, czy rzeczywiście coś powiedziała. Długo się na nią patrzyłem zdziwiony, aż w końcu niepewnie pokiwałem głową i ruszyliśmy biegiem kryjąc się między drzewa. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Zaraz potem na drodze pojawili się jeźdźcy dosiadający wierzchowców, których jeszcze nigdy nie widziałem.
- Nie mogą być daleko!
- A może pojechali inną drogą?
- Nie mają wierzchowców, ile razy mam ci powtarzać!
Kłótnia zniechęciła mnie do dalszego podsłuchiwania. Zerknąłem na dziewczynę, która mi pomagała, ale ta wydawała się zespolić z drzewem. Nie byłem pewny czy są to jej oczy, czy może to gra świateł. Nagle wszystko ucichło.
-Dobra, ruszajmy! - usłyszałem i odetchnąłem z ulgą. Niestety szczęście nie trwało długo, ponieważ dostałem kolejnego ataku. Nie wiem jak inaczej to nazwać, ale z każdym następnym dniem po pożarze, czułem się nie najlepiej. Leciała mi krew z nosa, tatuaże powodowały niesamowite i uciążliwe pieczenie, a co najgorsze nie potrafiłem zapanować nad bólem, który ogarniał całe moje ciało. Na początku ukrywałem to przed dziewczyną, ale pewnej nocy obudziła mnie i przez ułamek sekundy widziałem przerażenie w jej oczach. Przez chwilę uwierzyłem, że ta osoba żyje, że ma uczucia i przeżywa emocje. Ale nadzieja szybko przeminęła, a ona już później starała się ignorować mój ból.
Szkoda, że akurat w tej chwili wszystko musiało powrócić i to ze zdwojoną siłą.
- Co to było?
Robiłem co mogłem, aby nad sobą zapanować, ale ból był niewyobrażalny! Przerażona kompanka doskoczyła do mnie i siłą zatkała mi usta, ale na niewiele się to zdało. Byli coraz bliżej, a ja nie mogłem nic zrobić. Jęczałem i waliłem pięścią w ranne kolano, aby zastąpić ból innym, ale nie pomogło.
W końcu straciłem ostrość, wszystko wydawało się jakby zamazane, aż w końcu pochłonęła mnie mgła i ból zniknął...

***

"Obudź się!" Krzyczała, ale dopiero za drugim razem odzyskałem świadomość i otworzyłem oczy. Bardzo tego pożałowałem, i szybko je przymknąłem.
TO KOSZMAR!
- Nie wytrzymam dłużej! - Niemal jęczała ze łzami w oczach. Ponownie otworzyłem oczy i zorientowałem się w sytuacji. Szybko ścisnąłem jej dłoń i spojrzałem w przepaść.
- Rohuśtaj mnie! - krzyknąłem, a ona odetchnęła z ulgą. Parę metrów wyżej stali mężczyźni uzbrojeni w broń i strzelali do nas, a przynajmniej próbowali.
Wziąłem głęboki wdech i w odpowiednim momencie puściłem dłoń dziewczyny aby zaraz potem desperacko złapać się wystającego korzenia. Po kilku sekundach udało mi się wdrapać na platformę i spojrzałem na bezimienną. Kiwnęła głową, przymknęła oczy, po czym z krzykiem odbiła się od pnia i złapała się korzenia. Spoglądałem na nią z góry i widząc, że korzeń nie wytrzymuje ciężaru szybko się do niej rzuciłem.
- Na-uriel! - Zdążyła jeszcze krzyknąć i korzeń pękł. W ostatniej chwili uczepiłem się jej rękawa i jęknąłem, kiedy odwdzięczyła się uczepieniem za moją koszulę. Próbowałem jej pomóc i starałem się jak tylko mogłem. Potrzebowałem jej i byłem jej coś winien. Kiedy mogła już stanąć na własnych nogach i spojrzała na mnie, nagle jęknęła i osunęła się wtulając w moje ciało i próbując się utrzymać na nogach. Nic dziwnego, że nie mogła, skoro została ugodzona bełtem w nogę. Automatycznie i bez zastanowienia szybko ją osłoniłem doświadczając reszty pocisków. Kiedy salwa ustała jakimś cudem doczłapaliśmy się do drzew, za którymi się schroniliśmy, i zaraz potem dziewczyna zasnęła wtulona w moje ramię.

***

Czekając na to, aż się obudzi, grzebałem patykiem w ognisku odrobinę nudząc się już tą samotnością. Jeżeli dobrze odmierzyłem dawkę, to dawno powinna się obudzić. A jeżeli bełt był zatruty? Zmartwiony ponownie kątem oka zerknąłem na dziewczynę i uśmiechnąłem się szeroko widząc jej otwarte oczy, ale zaraz potem szybko spoważniałem mając nadzieję, że była zbyt zmęczona aby dostrzec moją ulgę. Rozejrzała się wokoło i pytająco na mnie spojrzała.
- Jaskinia.
Przytaknąłem głową i wzruszyłem ramionami.
- Na lepsze lokum mnie nie stać, wybacz.
Próbowała wstać, ale dałem jej jasno do zrozumienia, że jeżeli zrobi choćby jeden krok, to ją zabiję i zjem! Jeszcze przez dłuższy czas porozumiewaliśmy się gestami, co odrobinę mnie bawiło. Kiedy wskazała na bandaż i zapytała "To ty?" nie mogłem się powstrzymać od zemsty!
- Nie! - udałem rozgniewanego i odwróciłem się od niej obrażony. Cisza trwała nieubłaganie, aż w końcu rozpierzchła się pogoniona jej głosem.
- Lily...
- Lily też nie! - burknąłem.
- Mam na imię Lily... - Wyjaśniła, a ja na nią spojrzałem takim wzrokiem, że aż się skuliła.
- Właśnie odebrałaś mi szansę nazywania cię wredną babą, dzięki!
Widząc nadlatujący kamyk szybko zakryłem głowę.
- Dziewczyna mnie bije!
- Przyzwyczajaj się!
- Zgłoszę to komu trzeba! - jęknąłem i oddaliłem się od niej, przy czym z odpowiedniej odległości zacząłem się jej przyglądać, a ona mnie. Nie wiem jak długo to trwało, ale w końcu o czymś sobie przypomniałem i podniosłem się z ziemi.
- Dokąd...
- Idę zapolować. Coś musimy jeść, a w takim stanie nigdzie mnie nie porwiesz.
Pokiwała głową i już miała ułożyć się do snu, kiedy zauważała moją zabandażowaną nogę.
- Pamiętam... czy ty...
- Zapomnij o tym. Chwila słabości. - wzruszyłem ramionami i idąc wąskim korytarzem w końcu doszedłem do wyjścia z jaskini.
-No to komu w drogę, temu czas...

Rozdział V





Dodatkowe Informacje:
TUTAJ DODATKOWE INFO OD MYŚLNIKÓW






Ostatnio zmieniony przez Na-Uriel dnia 01.04.15 15:41, w całości zmieniany 9 razy
Shinera Kahrastae
Shinera KahrastaeLykantropka
Liczba postów : 773
PisanieTemat: Re: Na-uriel budowa  Na-uriel budowa Empty28.03.15 17:22

1. Ile tych imion xP I które są główne bo muszę ci nick zmienić :3

2. Obrazek możesz mieć nierealny, mniejsza... ale avatary - czy to w KP czy w profilu - musisz mieć realne Very Happy musisz sobie takiego chłopczyka poszukać, znajdziesz na bank bo sporo takich - mogę w tym nawet pomóc x3

3. Mityczni - ....... ok... super... aa... rasa dokładniej? Very Happy

Na-uriel budowa

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 1

Similar topics

-
» budowa
» Persylius (budowa)
» Felicity Sedizanio [budowa]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Raashtram PBF :: Offtop :: Gospoda :: Archiwum Postaci-

Forum Raashtram nazwę ma ku czci Flamberga,
jest jednak autorskim dziełem twórców forum.
Zawartość Raashtram należy do twórców i graczy,
z kolei większość grafik, kodów itp. nie jest naszego autorstwa.